Michal's blog

luźne przemyślenia na tematy około-technologiczne

Po niedawnej awarii AWS (Amazon Web Services) naszło mnie kilka przemyśleń. Kilka z nich zresztą wyraziłem już na Mastodonie. Rzecz generalnie sprowadza się do prostej zasady: nie powinniśmy trzymać wszystkich jajek w jednym koszyku, co w oryginale brzmi: don't put all your eggs in one basket. I trzeba przyznać, że są to bardzo mądre słowa w kontekście centralizacji współczesnego internetu. No bo spójrzcie: większość popularnych usług i portali jest w rękach big techów, np. FB, WhatsApp, X, TikTok, itp. Nawet te usługi, które normalnie kojarzymy z pewną alternatywą też często opierają swoją działalność na chmurach od Amazona czy Googla. I tak, mam tu na myśli choćby komunikator Signal, który też zaliczył ostatnio downtime. Z racji, że ja i moja rodzina dość mocno polegamy na Signalu dało się to niestety odczuć. W czasie awarii trzeba było przejść na tradycyjne SMSy i rozmowy telefoniczne. Jest to oczywiście jakieś rozwiązanie ale na dłuższą metę lepiej unikać nieszyfrowanej komunikacji, nawet jeśli nasze rozmowy nie dotyczą spraw wagi państwowej. Szyfrowanie E2E to zwyczajnie gwarancja poufności i tzw. peace of mind.

Ale do rzeczy. Co w takim razie możemy zrobić jako społeczność, rodzina, czy grupa znajomych? Na szczęście są dostępne rozwiązania, które stawiają na niezależność i wspomnianą w tytule decentralizację. Idealnym (niemalże) przykładem z życia codziennego jest email. Tak, wiem, że dla wielu osób email = Gmail, ale generalnie jest to zestaw zdecentralizowanych protokołów (IMAP, SMTP) pozwalających na dotarcie do osób w różnych organizacjach i korzystających z wielu różnych dostawców. W moim przypadku jest to aktualnie Tuta Mail, ale w przeszłości korzystałem też z Gmaila czy Protona. Mam też pocztę służbową, którą zapewnia mi uczelnia, ale o tym może kiedy indziej ;) Email to tylko przykład, bo mamy całe mnóstwo technologii i protokołów, które wspierają decentralizację. W sumie może warto w tym miejscu wymienić kilka z nich:

  • XMPP, czyli z angielskiego Extensible Messaging and Presence Protocol, to sprawdzony protokół do komunikacji w czasie rzeczywistym. Na początek warto zapoznać się np. z aplikacją Conversations dostępną na Androida.
  • Matrix, kolejny protokół przeznaczony do natychmiastowej komunikacji, najlepiej bodajże się sprawdza w zastosowaniach grupowych, czyli w firmach i organizacjach.
  • SimpleX, czyli messenger, który nie wymaga od nas żadnych danych. Przyznam, że jeszcze z niego nie korzystałem, ale ciekawe wydaje się to, że SimpleX nie nadaje użytkownikom nawet stałych identyfikatorów. Doprawdy dziwna koncepcja...
  • Kryptowaluty, czyli przykład z nieco innej dziedziny. Tutaj znów nie mam bezpośredniego doświadczenia, ale zakładam, że jeśli coś jest zdecentralizowane to równocześnie będzie bardziej odporne na awarie i cenzurę.

W końcu dochodzimy do mojego ulubionego przykładu, a więc połączenia technologii starej jak sam internet (yup, to znów email) z nowoczesnym interfejsem aplikacji do czatowania (a wkrótce też dzwonienia). Delta Chat to komunikator, który pod spodem używa właśnie maila do transportu wiadomości. Od niedawna preferowane są tzw. przekaźniki (ang. relays) pod nazwą 'chatmail', które są specjalnie skonfigurowanymi serwerami email. Chodzi o to aby czatowanie odbywało się faktycznie bez opóźnień i niepotrzebnych ograniczeń, które nieraz narzucają klasyczni dostawcy maila. Wciąż jest też opcja skorzystania z własnego serwera czy dostawcy poczty, i myślę, że nieprędko to się zmieni (jeśli w ogóle). W każdym razie domyślny 'chatmail' jest tutaj optymalnym rozwiązaniem dla większości użytkowników. Aplikacja dostępna jest na praktycznie wszystkie platformy co powinno ucieszyć nawet najbardziej wymagających. Po zainstalowaniu możemy od razu utworzyć profil na domyślnym serwerze (przekaźniku), albo wybrać spośród innych, zazwyczaj mniejszych dostawców. Nieskromnie polecę tutaj nasz rodzimy przekaźnik, którym się opiekuję od niemal 2 lat (dokładnie od stycznia 2024): mailchat.pl. W przyszłości kwestia wyboru przekaźnika prawdopodobnie nie będzie miała aż takiego znaczenia, gdyż twórcy zapowiadają wprowadzenie tzw. multi-transportu. Polegałoby to na przekazywaniu wiadomości za pomocą kilku serwerów jednocześnie, tym samym zwiększając niezawodność całego systemu i pozytywnie wpływając na decentralizację.

Jeśli, szanowny czytelniku, tak jak ja w wielu dziedzinach polegasz na scentralizowanych usługach, takich Signal, X, czy Teams, już dziś wypróbuj Delta Chat. Niech to będzie choćby twój zapasowy komunikator. Jak mawiają Anglicy: “you'll thank me later”. A jeśli na początek nie masz z kim pogadać to zapraszam na czat grupowy naszego relaya dostępny pod tym linkiem. Widzimy się?

Skomentuj na fediwersum: @michal@101010.pl

Na moim profilu na Mastodonie niedawno informowałem o pozbywaniu się ciężkich aplikacji z telefonu / tabletu. Ten wpis będzie zatem krótkim podsumowaniem moich ostatnich działań.

Być może część z was korzysta lub korzystała z Revoluta. Aplikacja z dziedziny Fin-tech swego czasu zdobyła sporą popularność, obiecując bardzo korzystne przewalutowania i bezproblemowe płatności za granicą. I faktycznie, u mnie w tej roli sprawdziła się doskonale. Ile to razy mogłem bez stresu zapłacić za coś w internecie w obcej walucie! Najczęściej były to płatności w euro lub dolarze. Biorąc pod uwagę korzystne przeliczniki na złotówki (i nie tylko), posiadanie konta stanowiło niezłą przewagę względem tradycyjnych banków. Od niedawna coś się jednak zmieniło: mój podstawowy bank zaczął oferować karty wirtualne z równie korzystnym przewalutowaniem oraz konta wielowalutowe. I w zasadzie główny argument Revoluta przestał się dla mnie liczyć.

Kolejny argument przeciwko aplikacji pojawił się mniej więcej w tym samym czasie. Chodzi o aktywne zwalczanie custom ROMów. Najpierw nie mogłem odpalić apki na starym tablecie Samsunga z LineageOS na pokładzie. Potem okazało się, że apka faktycznie nie działa na większości “nieautoryzowanych” urządzeń z Androidem. Wyjątkiem pozostaje tu GrapheneOS, ale nie mam pewności czy i tutaj coś się nie zmieni na niekorzyść użytkownika.

Ostatnim powodem, dla którego zdecydowałem się zrezygnować z Revoluta i usunąć ich aplikację jest fakt, że to zwyczajny bloatware. W tym momencie nie pamiętam dokładnie ile miejsca apka zajmowała na moim urządzeniu. Jednak sam instalator to ponad 300MB! A zatem: Revolut won!

Drugą aplikacją, której powiedziałem ostatnio “bye, bye” jest MS Teams. O ile z samej platformy muszę czasem skorzystać, bo wymaga tego pracodawca (uczelnia), o tyle aplikacja na prywatnym urządzeniu mobilnym to chyba jednak zbyt wiele. Mam tu na myśli zarówno aspekt work-life balance jak i samą aplikację, którą też zaliczam do kategorii bloatware. Tym razem Play Store pokazuje zaledwie ok. 180MB do pobrania. Jak pewnie sami wiecie Teams stara się być apką do wszystkiego: czat, zespoły, kalendarz, spotkania, pliki, itd. Wszystko to powoduje, że aplikacja pęcznieje w oczach, zajmując coraz więcej miejsca na urządzeniu i pochłaniając coraz bardziej naszą uwagę. Wniosek dla mnie był prosty: Teams won!

Od teraz zaglądam na Teamsa gdy jestem przy komputerze i to musi wystarczyć ;) Jeśli ktoś ze współpracowników czy studentów potrzebuje się pilnie skontaktować to może:

  1. zadzwonić (opcja dla tych, którzy mają mój numer tel.),
  2. zadzwonić lub wysłać wiadomość na Signalu,
  3. napisać na Delta Chat.

Jeśli zaś sprawa nie jest super pilna to zawsze jest email lub wspomniany Teams. Zauważ, czytelniku, że celowo wymieniam Teams na ostatnim miejscu.

To tyle na dziś. A czy Ty planujesz się pozbyć śmieciowych aplikacji z Twojego telefonu? Może jesteś w trakcie albo masz to już za sobą? Koniecznie daj znać!

Skomentuj na fediwersum: @michal@101010.pl

Przeglądając niedawno Mastodona trafiłem na ten post: https://mastodon.gamedev.place/@jalict/115230827891168251 Jest to odpowiedź na toota (tak określamy wpisy na Mastodonie) Tuta (o jaka ładna aliteracja), w którym ktoś z firmy prosił o podzielenie się swoim doświadczeniem w temacie odejścia od Google'a. Chodzi o trend pt. #DeGoogle, który polega na uniezależnieniu się od Big Techów, a w szczególności wujka Google. Wspomniany wpis pokazuje mały smartfon Qin F21 Pro, wraz z krótkim opisem:

  • Dumbdroid jako OS,
  • wgrane apki z rodziny Fossify,
  • brak przeglądarki i sklepu z aplikacjami,
  • brak Google Play Services,
  • folder launcher na ekranie głównym.

Tak się akurat złożyło, że miałem w szufladzie ten uroczy telefonik. Czasem używałem go jako telefonu zapasowego, ale z racji na ograniczenia oryginalnego systemu (Android 11 bez usług Google'a), nie wszystko działało jak trzeba. Ot, 2 przykłady:

  • przestarzały komponent WebView, przez co nie mogłem odpalić Tuta Mail / Calendar, a tym samym łatwo zsynchronizować kontaktów,
  • niepewne (lub niedziałające) powiadomienia, np. w przypadku Todoist, który mocno polega na usługach Google'a.

Zatem gdy dowiedziałem się, że powstaje system specjalnie dostosowany do chińskich klawiszowców zabrałem się za instalację. Nie będę tu wchodził w szczegóły, bo flashowanie telefonu nie sprawiło mi większych trudności. Jedynym problemem okazało się odblokowanie bootloadera, po którym urządzenie nie chciało się uruchomić (częsty problem w przypadku chińczyków). Na szczęście z pomocą przyszło forum XDA Developers, gdzie znalazłem rozwiązanie. Jeśli, Szanowny Czytelniku, interesują cię szczegóły techniczne to zapraszam do kontaktu (szczegóły w odpowiedniej zakładce).

Po kilku dniach testowania mogę z radością stwierdzić, że Dumbdroid to zdecydowany upgrade względem systemu od producenta. A ponieważ dziś dobrze mi idzie listowanie to łapcie co ciekawsze zmiany / poprawki:

  • zmiana mapowania klawiszy na bardziej intuicyjne,
  • specjalny ekran do przeglądania powiadomień i innych często potrzebnych opcji, np. głośności, jasności, czy trybu samolotowego (wywoływany przyciskiem Menu),
  • update do Androida 14,
  • dodana klawiatura TT9,
  • aktualny WebView (hurra!),
  • możliwość wybrania systemu z lub bez usług Google'a.

Mówiąc krótko, ten niepozorny telefon stał się całkiem używalny na co dzień. Może więc z powodzeniem służyć jako 'daily driver' jak mawiają za granicami naszego kraju. W ramach lekkiego cyfrowego detoksu, ale też ze względów estetycznych, zamierzam nosić ze sobą ten 'cute little phone'. Przynajmniej mam pewność, że zmieści się w absolutnie każdej, nawet najmniejszej, kieszeni.

Skomentuj na fediwersum: @michal@101010.pl

W dzisiejszym krótkim wpisie chciałem się z wami podzielić ciekawą aplikacją na Androida: Whisper+. Jest to apka z gatunku voice-to-text. Jeśli jesteś jedną z tych osób, które nigdy nie przekonały się do klawiatur ekranowych to będzie idealne rozwiązanie dla ciebie. Apka działa w pełni offline, choć najpierw musimy pobrać model językowy. Jako ciekawostkę podam fakt, że aplikacja sama w sobie nie prosi nawet o dostęp do internetu. Do pobrania modelu używana jest twoja domyślna przeglądarka. W moim przypadku jest to Vanadium, czyli wbudowana przeglądarka w systemie GrapheneOS. Whisper+ dostępna jest w repozytoriach F-Droid i stamtąd właśnie polecam ją instalować. Od niedawna używam też klawiatury HeliBoard, która bardzo ładnie współpracuje z Whisperem. Działa to tak, że przycisk mikrofonu może nam automatycznie aktywować 'nasłuch'.

Jak już wspomniałem, aplikacja działa wyłącznie w trybie offline co jest jej największą zaletą: żadne dane nie wędrują do chmury Google lub innego big techu. Czasami może to niestety stanowić wadę. Aby rozpoznawanie mowy działało w miarę sprawnie potrzebujesz dość mocnego smartfona, najlepiej z dużą ilością RAMu. Do tej kategorii z pewnością zaliczają się najnowsze generacje Pixeli (powiedzmy od 6 wzwyż). Dodatkowo, musisz mówić wyraźnie i nie za szybko. Nagrywanie jest też ograniczone do 30s, co prawdopodobnie ma na celu oszczędzanie pamięci RAM na słabszych urządzeniach.

Muszę powiedzieć, że w moim przypadku apka Whisper+ okazała się strzałem w dziesiątkę. Dzięki niej (oraz HeliBoard) mogłem wreszcie zrezygnować z GBoarda. Teraz mam pewność, że to co piszę i dyktuję nie zostanie 'przemielone' przez big techy na potrzeby kolejnych generacji 'ejaj' (nawet jeśli takie podejrzenia wydają się nieco przesadzone). Zresztą pomijając ten argument: czy nie wydaje wam się 'cool', że wasz telefon (wreszcie) rozumie co do niego mówicie?

Skomentuj na fediwersum: @michal@101010.pl

Świętując “Dzień Blogów” postanowiłem podzielić się z wami polecajką książkową. Kilka dni temu skończyłem lekturę Silent Spring autorstwa Rachel Carson. Książkę czytałem w angielskim oryginale i z tego co mi wiadomo nie doczekała się polskiego tłumaczenia. Nie jest to pozycja nowa bo ukazała się już w 1962 roku, co czyni ją lekturą wręcz historyczną. I taka też jest pod kątem treści w niej zawartych. Poniżej przedstawiam kilka najważniejszych przemyśleń dot. książki i autorki zarazem.

Rachel Carson w moim odczuciu była skromną kobietą, której zależało na popularyzacji nauki. Być może nie była postacią medialną pokroju Carla Sagana, ale na pewno zapisała się na kartach współczesnej historii. Carson, z wykształcenia biolog, dobrze wiedziała co stanowi zagrożenie dla pędzącego świata nowych technologii. I tym razem nie chodzi o technologie komputerowe, bo te były dopiero w powijakach, a raczej o biotechnologie, zwłaszcza środki chemiczne używane w rolnictwie. Autorka w przejrzysty i jednocześnie poetycki sposób pisze o bezmyślnym stosowaniu pestycydów, herbicydów i innych substancji trujących. Według niej największym koszmarem są opryski, które niszczą nie tylko wybrane gatunki insektów czy 'chwastów' ale całe ekosystemy. Przykładem, który najbardziej zapadł mi w pamięci jest wymieranie ptaków. Stąd pochodzi zresztą tytuł książki: Milcząca Wiosna. Oczywiście na ptakach się to wymieranie nie kończy, bo na długiej liście ofiar znajdują się między innymi: ryby, zwierzęta gospodarskie, psy, koty, o drzewach i innej roślinności nie wspominając. A jeśli kogoś to wciąż nie rusza... to wśród poszkodowanych są też ludzie.

Jak to się dzieje, że substancje takie jak DDT (Dichlorodifenylotrichloroetan, dlatego właśnie używamy skrótu) powodują nieraz ciężkie choroby lub śmierć? Otóż działają podobnie do promieniowania zmieniając sposób działania komórek lub 'mieszając' w chromosomach (w dużym uproszczeniu). Wynikiem ekspozycji na DDT lub inne pestycydy są więc poważne schorzenia, głównie różne rodzaje raka. Z lektury pamiętam jeszcze o zmianach w układzie nerwowym, paraliżu, który niejednokrotnie prowadzi do zgonu.

Autorka kładzie nacisk na edukację czym są współczesne “środki ochrony roślin”, dlaczego nie tędy droga oraz daje pewną receptę na przyszłość. Przykładowo zamiast masowo opryskiwać pola i osiedla ludzkie można do ekosystemu wprowadzić naturalnych wrogów niechcianego owada (np. komara). W książce mamy udokumentowane konkretne przypadki, gdzie tego typu akcje dały dużo lepsze rezultaty niż 'chemia'.

Podsumowując, jeśli interesujesz się choć trochę biologią i procesami jakie zachodzą w naturze, a do tego zależy ci na zdrowiu i dobrostanie twojego otoczenia, koniecznie sięgnij po Silent Spring. Książka Carson to już właściwie klasyka w swoim gatunku. I nawet jeśli trochę 'trąci myszką' to i tak nie będzie to zmarnowany czas.

Skomentuj na fediwersum: @michal@101010.pl

Cześć! Mam na imię Michał i od zawsze chciałem zostać blogerem. No... może nie od zawsze ale pisanie faktycznie sprawia mi przyjemność, co wcale nie jest takie oczywiste we współczesnym świecie. Na tym blogu, w tej mojej osobistej przestrzeni, chciałbym się dzielić wszystkim tym co zaprząta moją uwagę. Możesz więc, szanowny czytelniku, spodziewać się tematów około-technologicznych, książkowych, gadżetowych, prywatnościowych, itp. Plan jest taki, że... a nie, w sumie nie ma co planować żeby nie zapeszyć. Po prostu chcę pisać o tym co mnie fascynuje, przeraża, lub obie te rzeczy na raz. A co z tego wyniknie to chyba nikt nie wie. Ważne, że to mój kawałek internetu i tego się trzymajmy. Piszę w zasadzie głownie dla siebie, aby uporządkować myśli, ale jeśli zechcesz tu zaglądać będzie mi niezmiernie miło. Wpisy pewnie będą krótsze niż dłuższe, bo nie potrafię lać wody jak niektórzy politycy. Jednak myślę, że ta moja zwięzłość wyjdzie nam wszystkim na dobre. Na razie sam fakt założenia bloga cieszy mnie niesamowicie. Writefreely, czyli silnik blogowy na którym się opieram sprawia, że publikowanie nowych treści jest bajecznie proste. To z kolei powinno mnie motywować w przyszłości do nie zaniedbywania tego miejsca. I tego sobie (i wam) życzę na dobry początek. Wytrwałości!

Skomentuj na fediwersum: @michal@101010.pl